Tomasz Orłowski

Muzyk, gitarzysta, aranżer. Wraz z Justyną Panfilewicz otrzymał do realizacji od Zbigniewa Łapińskiego w grudniu 2017r. program z kompozycjami to tekstów Cypriana Kamila Norwida

(fot. Bogdan Marcinkiewicz):

Tomasz Orłowski: O Zbigniewie Łapińskim wiedziałem właściwie tylko tyle, że był „tym trzecim”. Pianista. Akompaniator. Bohater drugiego planu. Gdy jechaliśmy na umówione spotkanie, zadawałem sobie pytanie, z kim się spotkamy? Jako że miało to być spotkanie organizacyjno-biznesowe, spodziewałem się sztywnej oficjalnej rozmowy, konkretów, ustaleń. Weszliśmy do pokoju, w którym pracował. Komputer, instrumenty klawiszowe i dwa koty! Z miejsca poczułem się jak u siebie. A już na wstępie usłyszeliśmy, że woli imię Zbyszek. Bo Zbigniew brzmi sztywno i za poważnie. Po czym usiadł i zaczął swoją (jak się później dowiedziałem, zwyczajową) tyradę. Mówił o przeznaczeniu, powołaniu i życiowych wyborach. O projektach, koncertach i muzyce. O muzyce jako o czymś najważniejszym. O tym, jak determinuje ona życie. O tym, że nie wolno jej zdradzać. O tym, że nie jest łatwo nie ulegać modom i układom. O tym, jak świat niegodziwie traktuje ludzi, którzy nie potrafią albo nie chcą stąpać twardo po ziemi. Wtedy już wytoczył działa i zaczął rugać wszystkich niegodziwców, którzy kiedykolwiek ośmielili się nie rozumieć sztuki oraz jego – Zbyszka – zasad. Jak toczy swój głaz wiecznie pod górę. Że świat dba tylko pieniądze. Bardzo się w tym zapamiętał, a ja zamknąłem oczy i pomyślałem, że to wszystko bardzo mi przypomina moje życie, i moją własną walkę z wiatrakami. I że to cudownie, iż są jeszcze na świecie ludzie myślący w ten sposób. Zupełnie odmienny niż większość znajomych muzyków, którzy muzykę traktują jako środek, a nie cel sam w sobie. Otworzyłem oczy, chcąc to powiedzieć i... dostrzegłem palec oskarżycielsko wymierzony prosto we mnie. „A ty? Dlaczego nie przywiozłeś gitary? Nie traktujesz tego poważnie? W jaki sposób chcesz grać?” Po czym zaczął ciskać gromami dalej, nie przestając łypać na mnie spod oka. Próbowałem wejść mu w słowo i wyjaśnić... niestety i szpilki bym nie wcisnął. Po kilku bezowocnych próbach pomyślałem, że jeśli tego nie wyjaśnię, to będę miał w nim wroga. Nie pozostało mi nic innego, jak zachować się niegrzecznie i spróbować przerwać mistrzowi. Znalazłem sekundę, w której musiał zaczerpnąć powietrza i prawie wykrzyczałem jednym tchem: „Ależ tak! Ja też tak myślę! Dokładnie tak samo! Jakbyś czytał w mojej głowie! Jesteśmy po tej samej stronie barykady!”. Z tego, co mówi Kasia, moje emocje chyba wtedy uwiarygodniły mnie w jego oczach. Zaufał mi. Uff. Słuchając później jego autorskiej twórczości, odkryłem, że był muzykiem bardzo wszechstronnym i wrażliwym. Nie potrzebował technicznych nowinek i nie lubił muzycznego hałasu. Nie próbował wymyślać koła od nowa. Uważał, że w muzyce już wszystko, co wartościowe, odkryto, pozostaje jednak wielka misja ukazywania jej piękna. Wszystko to doceniłem, gdy zaczęliśmy pracować nad powierzonym nam materiałem do poezji Norwida. Ponieważ nie zdążył zaaranżować tych utworów, dostaliśmy szkice, fortepianówki. Ale powiem wam, nic więcej im nie trzeba. Te utwory bronią się same. Wzruszają. Nie trzeba je ubierać w kolorowe sukienki. To niezwykła umiejętność umieć tak pięknie podkreślać i uzupełniać słowo muzyką. Po śmierci Zbyszka, słuchając jego jakże zabawnych felietonów, czytanych przez Mariana Opanię, myślałem o tym, że nie co dzień spotykamy bratnie dusze. Że nie co dzień można spotkać człowieka wrażliwego, który ma ustalone zasady, swój niezmienny pogląd na świat i odwagę, by przy tym obstawać. Bo tylko to tak naprawdę się w życiu liczy. Móc odejść z przeświadczeniem o swojej uczciwości i wartości. Nawet jeśli ten świat nie do końca dobrze się nam odpłacił. Pozostaje myśl, że może jest tam coś, ktoś, kto to wszystko doceni i osądzi. Do zobaczenia Zbyszku, gdzieś tam...

(źródło: K. Walentynowicz „Poeta melodii. Biografia artystyczna Zbigniewa Łapińskiego” 2018r.)

Kontakt