Wydawca płyt tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński:
(fot. archiwum Zbigniewa Łapińskiego)
Grałem z Jackiem w piłkę, nocowałem u niego w domu, widziałem, jak tworzy, gdy budził mnie o 6.00 rano, by pokazać, co napisał. Podobnie ekspresyjnie utrzymywał kontakt z innymi ludźmi, na których mu zależało, a do takich zaliczał się niewątpliwie Zbyszek Łapiński. Jacek miał do niego zaufanie. Wiedział, że jeśli umówią się telefonicznie, co ma być na koncertach wykonane, to Zbyszek przygotuje się doskonale. Jacek wysyłał Zbyszkowi nagrania na kasetach lub nawet śpiewał niektóre utwory do słuchawki telefonu, dyktował teksty. Przed pierwszym koncertem wystarczyła więc mała liczba prób. Zbyszek był doskonałym akompaniatorem, elastycznym muzykiem, który na dodatek znał Jacka dobrze, więc wiedział, co trzeba zrobić, by muzyką podkreślić emocje Jackowych tekstów. Zbyszek w ich trio był najlepiej wykształcony muzycznie. Pisał aranżacje, rzetelnie pisał i czytał nuty, dzięki czemu potrafił dostosować się do możliwości i oczekiwań wokalisty. Według mnie to Zbyszek był kierownikiem muzycznym zespołu, co chyba i dla Jacka było oczywistością, ponieważ okazywał Zbyszkowi szacunek i chętnie korzystał z takiego poczucia bezpieczeństwa, że jest ktoś, kto jeśli już się za coś muzycznie bierze, robi to idealnie. Kompozycje przynosili wszyscy trzej, ale przecież oprócz samego aktu skomponowania dzieła, jest jeszcze praca nad jego aranżacją, nad sposobem wykonania na scenie i tutaj kluczowe były pomysły Zbyszka, który nadawał tym wspólnym kompozycjom dodatkowego znaczenia. Pamiętam swego czasu kłopot, gdy w „Pomatonie” wznawialiśmy na kasecie „Mury” Wifonu. Na okładce płyty analogowej jest trzech autorów programu, ale na kasecie „Pomatonu” Jacek i Przemek zdecydowali, że będą tam tylko oni – nazwisko Zbyszka znikło. Rzeczywiście autorami muzyki byli Jacek i Przemek, a Jacek jeszcze pisał teksty, więc z punktu widzenia autorstwa piosenek w ich warstwie słowno-kompozytorskiej to tak. Gdy Jacek i Przemek zaprosili Zbyszka do współpracy przy graniu i aranżowaniu utworów „Murów”, które miały zostać nagrane dla Wifonu, zapewne okazało się, że wkład muzyczny Zbyszka jest na tyle silny, że niejako nadaje tym nagraniom swoiste „współautorstwo”, bardzo zmieniając charakter niejednego utworu. Stąd zapewne oczywista decyzja wydawcy, czyli Wifonu, by podkreślić wspólną ciężką pracę trzech artystów, a nie dwóch. Natomiast po latach Jacek z Przemkiem zmienili zdanie. Mnie osobiście było przykro, gdy poznałem ich decyzję, bo każdy w Polsce do dziś mówi o „Murach”, „Raju” i „Muzeum” jako programach tria artystów, nikt nie kojarzy, że na „Mury” składają się utwory napisane przez Jacka i Przemka. Tym bardziej, że na ich próbach muzycznie wszystkim kierował Zbyszek i trzymał w garści poziom muzyczny zespołu. Oni znali doskonale swoje atuty i słabości, potrafili bardzo dobrze się wspierać.
Jacek miał swoją charakterystyczną gitarę, którą opanował genialnie. Oczywiście jako jedyny pisał teksty, absolutnie genialne, ale mówimy teraz o warstwie muzycznej utworów. Przemek z kolei miał wiele pomysłów na dość proste kompozycje, ale niezwykle interesujące, bardzo przebojowe. Jacek zachwycał się Przemka kompozycjami. No i ten głos Przemka, porażający! Natomiast gitarzystą był słabszym od Jacka i chyba miał tego świadomość. Największą robotę na próbach wykonywali Zbyszek i Jacek. Zbyszek wniósł bardzo dużo do muzyki kolegów, musiał wykonać wiele samodzielnej pracy, by ich wspólne kompozycje tak mocno oddziaływały na odbiorców. To on wszystko rozpisywał na nuty, dopracowywał muzycznie, aranżował. Gdyby nie było Zbyszka, utwory grane na dwie gitary nie straciłyby 1/3 swojej dynamiki, swoich niuansów, smaczków, jakie nadawał fortepian, one by zubożały o więcej niż połowę. Poza tym żaden inny akompaniator nie dałby swoim fortepianem energii i zapału Zbyszka, z którego przerzedzonej włosami fryzury pot lał się strumieniami, a koncertowy ręcznik był jak wyjęty z pralki. Byłem wiele razy na ich koncertach, a mimo to gdy wykonywali niektóre utwory, to zawsze ciarki mi przechodziły po plecach. Po raz enty. Na samo wspomnienie wykonań „Kantyczki z lotu ptaka” robi mi się ciepło.
Jak pamiętam, najprzyjemniejszy i najbardziej otwarty kontakt był z Jackiem. Zbyszek dał mi popalić... Zawsze był nieco zdystansowany, ale upatrzył sobie mnie jako młodego chłopaka do żartów, które, bywało, mnie paraliżowały. Byłem od Zbyszka o wiele młodszy, poza tym dla mnie on był zawsze tym „Wielkim” Łapińskim, a jego, jak zauważyłem, bawiło robienie sobie żartów moim kosztem. Tego nie lubiłem. Ale jednocześnie, mimo jego dość trudnego charakteru, takiego typowo „upierdliwego” czasem, nie sposób było przejść obojętnie wobec jego talentu i wyczucia muzycznego. Była to taka wartość, która przykrywała ewentualną przykrość, jaka pozostawała we mnie po rozmowach ze Zbyszkiem. Jacek miał osobowość ekstrawertyka. Jak się zdenerwował, a bywał wybuchowy, strzelał jak armata. Ale ogromną zaletą Jacka było, że mu szybko przechodziło. Natomiast Zbyszek – nie. Mnie jako wydawcy obecność Zbyszka dawała ogromne poczucie bezpieczeństwa, ponieważ jego pedanteria powodowała, że on był nie do zagięcia. Wszystko miał zapisane. Gdybyś przejrzała stare kalendarze Zbyszka, to zauważyłabyś wpisy dotyczące terminu prób, rozkładu jazdy autobusów czy też różnych spotkań. Przy jakimś ich artystycznym chaosie, czyli Przemka i Jacka, Zbyszek był nieoceniony. On jest niezwykle zasadniczy, przywiązany do pewnych rozwiązań. Gwarantował coś, co dzisiaj nazwalibyśmy jakością, a co wówczas wcale nie było takie oczywiste. Artyści, bywało, na kolanie przed koncertem coś tam zapisywali. Jacek wiedział, że jak da Zbyszkowi nuty, to będzie miał wszystko przygotowane, opracowane, skopiowane i pozostaną tylko jakieś drobiazgi do zrobienia. Zbyszek zawsze na scenie był czujny. Tamci dwaj to były gwiazdy, a Zbyszek wszystkiego pilnował, patrzył kątem oka, gdzie zacząć, gdzie zwolnić, bo ten czy ów się wysypał; on „zabezpieczał tyły”. Był „bezpiecznikiem” każdego występu, pełniąc jednocześnie taką służebną funkcję podczas koncertów.
On jest po prostu wielkim muzykiem i wiedział, że aby to brzmiało dobrze, musi tego przypilnować. Mam do niego wielki szacunek. Bo akompaniator to jest osoba, która zawsze zapełnia ten drugi plan, ale jak go nie ma, to nie ma nic. Zbyszek zapełniał to tło w sposób znakomity, nie będąc tłem! Na scenie nigdy jego ego nie puchło ponad miarę. Gdy wchodził na scenę, przestawał być ważny jego charakter, a sprawą nadrzędną stawała się sztuka. To wielka umiejętność. No i jeśli Zbyszek był do czegoś przekonany, to dyskusja z nim była zbędna.
Kierownikiem muzycznym zespołu był Zbyszek, co myślę pozostali koledzy doceniali. Jacek był liderem, ale bardzo mądrym, bo niczego nie narzucał pozostałym. Nie robił tak, że przychodził ze swoimi tekstami i mówił: „Ty to, ty to, a ty to zaśpiewasz!”. Nie, on znał słabsze i lepsze strony każdego z kolegów. Jackowi w pewien sposób było łatwiej niż innym funkcjonować w roli lidera, ponieważ rodzice zobaczyli w nim talent, który rozwijali w umiejętny sposób, co spowodowało jego pewność siebie i ukształtowało naturalne cechy przywódcze.
(źródło: K. Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.)