(wspomnienia o Zbigniewie Łapińskim z książki K. Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.)
(fot. archiwum domowe Krystyny Świąteckiej)
Zbyszka znam od końca lat 70. XX wieku. To znaczy „znam”... wówczas ja wiedziałam o jego istnieniu, on o moim – najprawdopodobniej nie. Byłam wielką fanką piosenek Jacka, które po prostu uwielbiałam. Pierwszą, „Ze sceny”, usłyszałam w jakimś programie telewizyjnym – Jacek miał wtedy 19 lat. Gdy zobaczyłam, jak on to zaśpiewał, w jaki sposób ten młody wówczas chłopak podaje tekst, który, okazało się, sam tak mądrze i ekspresyjnie napisał, aż mnie wbiło w fotel! I gdy zaczęłam się przyglądać Jackowi i jego twórczości, zobaczyłam Zbyszka. Oni się od początku tak fantastycznie uzupełniali: Jacek był wspaniałym poetą, niezwykle muzykalnym jednocześnie, a Zbyszek, oprócz muzyki, którą komponował, dodawał do ich występów ten swój fortepian! I wówczas już było widać, że Zbyszek jest nie tylko wielkim muzykiem, ale także genialnym akompaniatorem. Wynika to z tego, że on gra takie dźwięki, które trzeba i wtedy, kiedy trzeba. Jest mądrym facetem; dla niego tekst, muzyka i wykonanie stanowią jedną całość. Zbyszek nigdy nie wykona dwa razy tak samo tego samego utworu, ponieważ na wykonanie składa się wiele czynników: temperatura sali, reakcja publiczności, to, co w danym momencie czuje Zbyszek, to, co się wczoraj zdarzyło. Zbyszek zawsze, wykonując utwór, oddaje swoje emocje. Kiedyś Zbyszek coś takiego powiedział, że szkoda, że on nie może śpiewać. Oczywiście to nieporozumienie, bo on może śpiewać. Ale ponieważ nie śpiewa, a ma w środku mnóstwo emocji, przeżyć, wrażliwości niezwykłych, a jest niezwykle muzykalną osobą, to sposobem grania wyrzuca z siebie te emocje... w rękach, w dźwiękach, w jego muzyce słyszymy jego żale, miłości, namiętności... tam jest wszystko. Zbyszek jest trudnym człowiekiem i bardzo nieuporządkowanym, a jednocześnie uporządkowanym w wielu sprawach. To paradoksalne. Po udarze u Zbyszka wiele się zmieniło, musiał bowiem bardziej pewne sprawy ustawić, bo inaczej się nie dało. Już nie można było całkowicie zatracić się w sztuce, w życiu, w tych wewnętrznych namiętnościach, w oderwaniu od rzeczywistości. Zaczął siebie szukać, bardzo się wyciszył.
Poznałam go, jak już był „kimś” – oczywiście jest nadal, ale chodzi mi o tę jego popularność i wpływ, jaki całe trio wywierało na wielu ludzi. Byłam wówczas taką dziewczynką, która dopiero coś rozpoczyna i w takiej swojej naiwności, trochę nieświadomości pojechałam do niego, by napisał muzykę do wierszy mojej koleżanki, Danuty Sokołowskiej, i aby powstały piosenki, które mogłabym zaśpiewać. Mówię o „Tańcu życia”. Teraz, po wielu latach, uświadamiam sobie, co ja wtedy zrobiłam! Z Olsztyna wówczas przyjechałam do wielkiego Zbigniewa Łapińskiego z pytaniem, czy by nie stworzył kompozycji do wierszy, które mu przywiozłam! A on mi po latach powiedział, że zgodził się, ponieważ byłam pierwszą osobą, która go poważnie potraktowała jako głównego kompozytora projektu, a nie tylko akompaniatora. Czuję się szczęśliwa, że mogłam z nim tak pracować. To było w 1986 roku. Wtedy przez jakiś czas przyjeżdżałam do Zbyszka do Warszawy, na Tołstoja, gdzie mieszkał z rodziną. Pamiętam, że wówczas miał małe dzieci. Premiera „Tańca życia” odbyła się również w 1986 roku. Najpierw rozmawialiśmy, „dłubaliśmy” razem i powstał piękny spektakl w teatrze olsztyńskim, nawiązujący do malarstwa Edwarda Muncha. Każdy z wierszy odnosił się do wybranego obrazu Muncha. Scenografię zrobił mój małżonek, plastyk z wykształcenia, a ja śpiewałam wszystkie piosenki. To był spektakl z tańcem, baletem, obrazami. I wyobraź sobie, że Zbyszek przyjechał na premierę i zagrał! Ciary wszystkim przeszły po plecach. Zbyszek nagrał ten program, nagrał płytę, poświęcił mi swój czas i widzisz, nie pytał, za ile! To było coś tak pięknego w moim życiu, czego nigdy nie zapomnę. Zbyszek potrafi tak wyrażać świat w muzyce, jak Jacek w słowach.
Zbyszek szczególnie indywidualnie patrzy na kobiety, które rozumie wyjątkowo. Właściwie można powiedzieć, że on je bardzo lubi, wręcz kocha, w końcu to jest zodiakalny Skorpion! Jednak w tym uwielbieniu kobiet jest wiele zrozumienia dla nich i akceptacji ich delikatnej natury. Kobiety mają intuicję i wyczuwają jego wrażliwość, więc także odnajdują w Zbyszku wiele zrozumienia. Nasze relacje są zdrowe, nie ma w tym żadnych zależności, pretensji czy oczekiwań, a jednocześnie możemy liczyć na siebie zawsze. Wiem, że on mnie ceni i szanuje, że mnie lubi, że ma do mnie sentyment, a ja mam sentyment do niego. Wiem również, że jest między nami fajna nić porozumienia, która będzie do końca. Widzisz, osoby obdarzone takim talentem jak Zbyszek są nadwrażliwcami, więc mają nerwy jak wypustki na całym ciele, co powoduje, że mocniej odczuwają wszystko: i jasne strony życia, i te ciemne... I ból, i rozkosz, i miłość, dlatego Zbyszek może to wyrazić w pięknej muzyce. Jestem zodiakalną Rybą, więc pojawia się we mnie zawsze wiele pytań. Ze Zbyszkiem nie jest łatwo pracować, ale ponieważ do niego jako muzyka mam bardzo duże zaufanie, wszelkie trudności przestają nimi być. Wspólne tworzenie sztuki jest rodzajem miłości, ponieważ powoduje powstawanie takiej bliskości, że już bliżej nie można. Trzeba się absolutnie przed kimś w takiej sytuacji otworzyć, aby z tego wyszło coś szczerego. Sztuka jest połączeniem ludzi na zawsze. To jest najcieńsza, najdelikatniejsza rzecz, którą się razem stworzy. Jeśli śpiewam Zbyszka kompozycje, to śpiewam jego emocje – oczywiście swoje również, ale i jego, nasze wspólne. I autora tekstu, i moje, i jego.