(wspomnienia o Zbigniewie Łapińskim z książki K. Walentynowicz „Biografia artystyczna Zbigniewa Łapińskiego” 2018r.)
Z opowiadań mamy wiem, że gdy byłam bardzo mała, dużo chorowałam. Pewnego razu lekarz, u którego byliśmy z wizytą, bardzo długo mi się przyglądał, po czym powiedział: pani córka ma „dobre oczy”, wyrośnie na wrażliwego i dobrego człowieka. Od tamtego czasu obserwuję oczy ludzi, próbując ich poznać, zanim wymienimy pierwsze słowa. Oczy nie kłamią. Oczy są zwierciadłem duszy. Zbigniew Łapiński miał „dobre” i „mądre” oczy. Oczy przyjaciela. Oczy człowieka, któremu z miejsca można zaufać. W jego oczach była uczciwość, pasja, nostalgia, ale i wiele radości. Gdy planował powiedzieć jakiś żart, jego oczy nabierały łobuzerskiego błysku. Gdy mówił o sprawach dla siebie najważniejszych, jego oczy były skupione i żądne potwierdzenia wypowiadanych słów. Ilekroć wspominał czasy współpracy z Jackiem i Przemkiem, w jego oczach kręciła się łza. Gdy wysłuchiwał koncertu, w jego oczach płonął żar! Obserwując go, miałam wrażenie, że ciałem siedzi na widowni, ale jego dusza i myśli są na scenie i nic go stamtąd nie wyrwie. Gdy opowiadał o sprawach, które go irytowały, w jego oczach żarzył się bunt. Zbigniew Łapiński miał oczy, z których uważny obserwator był w stanie wyczytać dodatkowe treści. Gdy dzwonił do mnie, cieszyłam się, że będziemy zaraz rozmawiać, ale… wolałam rozmowy twarzą w twarz… Przez telefon słyszałam tylko jego głos. Nie widząc jego oczu, czułam, że połowa treści mi umyka.