Norweski artysta, muzyk, tłumacz na języki słowiańskie. Współpraca Zbigniewa Łapińskiego z Jørnem Siemenem Øverlim zaowocuje intensywną działalnością artystyczną Zbigniewa Łapińskiego w Norwegii od 1985r., czego skutkiem jest wydanie w Norwegii dwóch płyt z norweskimi tłumaczeniami m.in. tekstów Jacka Kaczmarskiego z muzyką wszystkich członków tria („Czerwony autobus” 1986r.) oraz do tekstów Włodzimierza Wysockiego z muzyką oryginalną lub utworami instrumentalnymi Zbigniewa Łapińskiego, m.in. „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” („Levende bandasjer” 1989r.). Za tę drugą płytę Zbigniew Łapiński razem z wokalistą Jørnem Simenem Øverli otrzymał w Norwegii najwyższą muzyczną nagrodę – „Spellemann Prisen” (odpowiednik polskiego Fryderyka). Wspólne koncerty w Norwegii trwały wiele lat: od 1985 roku do początku lat 90. XX wieku.
(fot. archiwum Zbigniewa Łapińskiego)
Jest pan artystą norweskim. W jaki sposób rozpoczęła się pana współpraca ze Zbigniewem Łapińskim?
Byłem w Polsce w 1983 roku ze względu na moje zainteresowanie „Solidarnością”. Wcześniej poznałem w Norwegii Polkę, emigrantkę, panią profesor Ninę Witoszek, która aktywnie działała na rzecz pomocy „Solidarności”. Przetłumaczyłem dwie piosenki Kaczmarskiego i zagrałem je na koncercie popierającym Solidarność. Na widowni zauważyłem blondynkę, która była bardzo nimi poruszona. Następnego dnia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że w Polsce zostawiła swoich przyjaciół aktywistów, którzy używali tych piosenek jako inspiracji w ich walce. Po tym, jak spędziliśmy wiele wieczorów razem, ona wytłumaczyła mi, jak ważne były piosenki Jacka Kaczmarskiego i Włodzimierza Wysockiego w Polsce. Po pewnym czasie wysłała mnie do Polski, żebym spędził trochę czasu z jej przyjaciółmi aktywistami i dowiedział się o tym wszystkim od nich. Nigdy wcześniej nie byłem we wschodniej Europie, dlatego byłem pod wrażeniem sposobu, w jakim kultura, sztuka, piosenki i poezja były używane w ich walce o wolność. Nie znam języka polskiego. To polscy artyści, przyjeżdżając do Norwegii na dłużej, po jakimś czasie poznawali język norweski lub też porozumiewaliśmy się w języku angielskim. Moja współpraca ze Zbyszkiem, a także z innymi artystami opierała się przede wszystkim na realizacji wspólnych projektów muzycznych oraz na tworzeniu płyt, koncertów lub programów, w których pojawiały się utwory poetów polskich oraz rosyjskich w norweskim tłumaczeniu. Zbyszek sam nauczył się troszkę norweskiego, więc komunikowaliśmy się w ten sposób. W sumie daliśmy razem przez te 12 lat około 1500 koncertów z piosenkami „Solidarności” i Wysockiego.
Nie było to zwykłe tłumaczenie. Pan skupiał się na przekazaniu idei utworu w języku norweskim, co umożliwiło Norwegom zrozumienie sposobu myślenia Polaków.
Tak i to stało się też źródłem mojego i Zbyszka sukcesu w 1989 roku w Norwegii, kiedy za płytę z norweskimi interpretacjami piosenek Wysockiego otrzymaliśmy najwyższe norweskie muzyczne odznaczenie Spellemann Prisen, odpowiednik nie tylko polskiego „Fryderyka”, ale i nagrody muzycznej Grammy, bo tak jest to w Norwegii traktowane. Ale zanim do tego doszło, musieliśmy się kilka lat wcześniej spotkać. Stało się to właśnie w 1983 roku w Krakowie, kiedy miałem okazję uczestniczyć w koncercie Zbyszka i Przemysława Gintrowskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jacek był wtedy na emigracji. Na koncercie było bardzo tłoczno. Zobaczyłem mnóstwo ludzi wpatrzonych w obu wykonawców. Panowała jakaś magiczna atmosfera, spowodowana między innymi zahipnotyzowaniem nas przez fortepian Zbyszka. Nie mogłem od niego oderwać oczu i uszu. W Norwegii nie znalazłem nikogo, kto by grał na fortepianie w takim stylu. Mój znajomy, który organizował ten koncert, wiedział, że wykonawcy będą przebywać w hotelu „Cracovia”, dlatego też udało mi się z nimi spotkać następnego dnia. Zaproponowałem Zbyszkowi współpracę, a on powiedział: „Daj mi tydzień, ja się zastanowię”. I rzeczywiście po tygodniu zadzwonił do naszego wspólnego znajomego, który organizował ich koncerty i przez niego komunikowaliśmy się w sprawie dalszej współpracy.
W latach 1983–1985 przyjeżdżałem kilkakrotnie do Polski. Rozmawialiśmy ze Zbyszkiem o znaczeniu wykonywanych przez niego piosenek. Musiałem zrozumieć sens tekstów piosenek, które Zbyszek wykonywał. W Norwegii pomagała mi zrozumieć wymowę tych utworów Nina Witoszek. W ciągu tych lat spotkałem w Polsce wielu mądrych ludzi, a w Norwegii – polskich uchodźców, którzy tłumaczyli mi po angielsku lub norwesku symboliczne znaczenie tych piosenek i pokazali dokładnie nawiązanie do konkretnych polskich zjawisk ważnych dla ich zrozumienia. To jest dla mnie bardzo ważne, gdy tworzę moje norweskie wersje polskich czy rosyjskich piosenek dla norweskiej publiczności. Tej metody użyłem na dwóch płytach z moimi adaptacjami piosenek Wysockiego w 1989 i 1996 roku oraz polskiej płycie „Karuzela” w 2009 roku. Ze zdumieniem stwierdzałem, że słuchając wcześniej Zbyszka gry bez znajomości tekstu, bardzo dobrze rozumiem wymowę piosenki. Wtedy uświadomiłem sobie, jakie znaczenie interpretacyjne ma sposób wykonania piosenki przez Zbyszka. Wieloletnia współpraca ze Zbyszkiem otworzyła przede mną nowe możliwości realizacji tego, co bardzo mnie interesowało, a mianowicie nurtu poezji śpiewanej. Byłem nieco zmęczony tym, co proponował rynek norweski i zniechęcony zalewającą nas kulturą amerykańską. To, co zobaczyłem w grze Zbyszka, w jego osobowości i podejściu do muzyki dało mi nadzieję, że będę mógł rozwijać się właśnie w tym kierunku. No i Zbyszek był bardzo zaangażowany politycznie, a mówiłem wcześniej, że właśnie moja fascynacja ruchem solidarnościowym przyciągnęła mnie do Polski. Fascynowało mnie to, że ich pieśni poruszały realne tematy, a to, co przecież między innymi robił Zbyszek, wpływało na rzeczywistość w Polsce, zmieniając myślenie ludzi. Zbyszek nie proponował klasycznej poezji śpiewanej, której norweska forma kojarzyła mi się z czymś oderwanym od rzeczywistości.
W Zbyszka kompozycjach oraz w sposobie akompaniamentu było życie, a przez to nadzieja na sprawczą funkcję sztuki poetycko-muzycznej. Okazywało się, że poezja nie musi być zamknięta tylko w bibliotekach, ale może wyjść na ulice, kształtować świadomość i poruszać wrażliwość, więc wpływać na zmianę świata, a w kontekście sytuacji w Polsce – walczyć skutecznie z systemem. Zbyszek w muzyce wyrażał całą rewolucję, która wtedy zadziewała się w umysłach Polaków. Ponieważ nie znałem języka polskiego, nie mogłem wtedy w odbiorze zachwycić się tekstami piosenek. Ale rozumiałem przekaz muzyczny w wykonaniu Łapińskiego, co tak bardzo wpłynęło na moją wyobraźnię, że później, gdy przetłumaczono mi teksty, odnalazłem w nich to samo, co wcześniej zwróciło moją uwagę w muzyce. Zbyszek interesuje się tekstem. Musi go zrozumieć, aby napisać do tekstu muzykę lub wykonać piosenkę dla kogoś. Zbyszka fortepian jest dynamiczny, ekspresyjny, ale dynamiką odpowiednią do intencji tekstu. Trafiłem na dobry czas w jego życiu, ponieważ w 1985 roku zrezygnował on z pracy inżyniera i postanowił poświęcić się tylko muzyce. Nieco wcześniej był ze mną w Norwegii, aby zobaczyć, jak tam jest i w jaki sposób będzie rozwijała się nasza współpraca muzyczna, więc mógł wyobrazić sobie także, jak to wpłynie na życie jego rodziny. Wyjazdy Zbyszka do Norwegii nie trwały za długo – było ich wiele w ciągu tych kilku lat, ale jednorazowo Zbyszek przyjeżdżał na tydzień, czasem dwa tygodnie, a najdłużej – na około miesiąc i potem wracał do domu. Dawało mu to też pewną stabilizację finansową, co wobec rezygnacji z pracy inżyniera stanowiło dobry argument, zabezpieczający sytuację jego rodziny. Toteż po 1985 roku aż do połowy lat 90. XX wieku Zbyszek przyjeżdżał do Norwegii, gdzie graliśmy wiele koncertów przede wszystkim dla norweskiej młodzieży (w szkołach, domach kultury), a także wieczorne koncerty w salach koncertowych, klubach jazzowych, na festiwalach i w kościołach. W ciągu roku odbywało się kilka takich tras koncertowych. Zbyszek grał na pianinie, ja na gitarze, a także śpiewałem. I nagrywaliśmy płyty właśnie z norweskimi przekładami różnych tekstów poetyckich autorów polskich, w tym Jacka Kaczmarskiego oraz poetów innych narodowości, w tym Włodzimierza Wysockiego. Chciałem zainteresować Norwegów zmianami i tym, co się dzieje w Polsce. Pierwszym efektem naszej współpracy było nagranie płyty „Czerwony autobus” („Den Røde Bussen”) w 1986 roku, za co byliśmy po raz pierwszy nominowani do nagrody Spellemann Prisen. Już sama nominacja była wielkim wyróżnieniem, ale dopiero w 1989 roku tę nagrodę otrzymaliśmy za Wysockiego (album „Tahe” z moimi adaptacjami piosenek Wysockiego „Levende Bandasjer”). Byliśmy kumplami w życiu, a w pracy obaj staraliśmy się rzetelnie podchodzić do tego, co mamy zrobić. Zbyszek to profesjonalista najwyższej klasy, szukający oryginalnych rozwiązań. W interesujący sposób prowadzi linię basów lewą ręką, co charakteryzuje styl jego gry.
Zbyszek to uroczy facet. Namiętnie uczył się norweskiego. Kupił sobie słownik i pierwsze zdanie w gazecie, jakie przeczytał po norwesku w celu tłumaczenia, brzmiało: „Jestem w ciąży”. Wszyscy, którzy usłyszeli to Zbyszka głośne stwierdzenie, struchleli z przerażenia [śmiech]. Wiele było zabawnych sytuacji, związanych ze Zbyszka początkami nauki języka norweskiego. Często chciał oczarować swoim norweskim szczególnie panie, ale gdy kończył mu się zasób słów, uroczo stwierdzał, że jest już bardzo zmęczony i musi się położyć [uśmiech]. Szczególnie, gdy zadawano mu trudne pytania. Staliśmy się bliskimi przyjaciółmi i nadal nimi jesteśmy. Bardzo się lubiliśmy. Wynikało to z tego, że obaj mieliśmy zbuntowane dusze.
(źródło: Katarzyna Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.)