(wspomnienia o Zbigniewie Łapińskim z książki K. Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.)
Czy słusznie, mówiąc o wartości muzyki Zbyszka Łapińskiego, sprowadza się jego twórczość tylko do tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński?
Niesłusznie, ale ponieważ we współpracy z Jackiem i Przemkiem powstało tak wiele znaczących utworów, to najłatwiej jest docenić Zbyszka jako kompozytora i pianistę właśnie w ich zespole. Mówimy oczywiście o piosenkach, a ponieważ jakość piosenki zawsze w połowie zależy od jakości tekstu, to te napisane z Jackiem Kaczmarskim były skazane na sukces. Zbyszek to wybitny muzyk, który miał szczęście współpracować z jednym z najciekawszych i znaczących autorów tekstów. Dla każdego z nas, kompozytorów piosenek, tekst literacki stanowi jakiś ląd, a taki ląd Zbyszek odnalazł w tekstach Jacka. Nie znam do końca gustów literackich Zbyszka, bo o literaturze nie mieliśmy okazji rozmawiać, ale nigdy nie słyszałem jego piosenki napisanej do złego tekstu, co oznacza, że musiał dokonywać jakiejś selekcji. Nie wyobrażam sobie Zbyszka, który wstaje rano i mówi: „Dzisiaj napiszę jakąś piosenkę”. Zbyszek najpierw znajduje jakiś tekst, który rezonuje, wzbudza jakieś uczucia i wtedy zabiera się do pisania. Rzeczywiście okres, kiedy oni z Kaczmarskim i Gintrowskim tworzyli trio, był tak owocny, że najbardziej buduje biografię artystyczną Zbyszka. Fenomen całego tria polega na tym, że oni się po prostu spotkali. Stanowili ważną część historii naszej piosenki. Ich płyty, nagrywane we trójkę są kultowe i wydaje mi się, że żadna forma ich oddzielnej działalności nie odniosła takiego sukcesu, jak wtedy, kiedy grali we trzech. Zbyszek nie z każdym lubi grać, a z nimi lubił, więc póki ten układ dobrze funkcjonował, wszystkie elementy ich wspólnego tworzenia do siebie pasowały. Odnosili ogromne sukcesy, byli potrzebni, podziwiani i co bardzo ważne, byli zbuntowani: – śpiewali i grali w dobrej sprawie. Oni trafili na siebie w idealnym momencie i tak jest na całym świecie, z każdym zespołem, który osiąga sukces: z jednej strony muszą się dobrać jakieś osobowości, nawet bardzo różne, ale musi pojawić się także idea, która ich tak mocno zwiąże, że te różnice niespecjalnie przeszkadzają. Natomiast gdy idea się wyczerpie, to na ogół jest koniec zespołu. Kiedy byli jeszcze razem, wspólnie napisali kilka takich utworów, które pozostaną w historii polskiej piosenki. Mówię „wspólnie”, bo niezależnie od tego, czyj był pomysł na piosenkę, to kształt, który się urzeczywistniał na scenie, zazwyczaj różnił się od pierwotnej propozycji. Nikt z nich nie przynosił gotowych aranżacji. One powstawały w czasie wspólnych prób, gorących dyskusji i były kumulacją pomysłów wszystkich członków zespołu. Kiedy zespół się rozpadł, każdy z nich musiał poszukać swojej własnej drogi. Najbliżej mogłem obserwować twórczość Przemka Gintrowskiego, ponieważ przez jakiś czas mieliśmy wspólne studio w moim domu, więc spotykaliśmy się prawie codziennie. To był okres, w którym Przemek odnalazł kino. Jacek przemierzał świat z gitarą, czyli pozostał najbliżej „Źródła”, natomiast Zbyszek zaczął współpracować z innymi artystami. I wtedy też objawił się jeszcze jeden jego muzyczny talent: umiejętność bycia akompaniatorem. W zespole, paradoksalnie, każdy jest solistą, a sytuacja akompaniatora wymaga pozostania na drugim planie, chociaż w przypadku wybitnych akompaniatorów (Zbyszek) ten układ jest pozorny. W tej roli Zbyszek dużo ze mną jeździł, uczestnicząc w spektaklu „Nie żałuję” z piosenkami, które napisałem do słów Agnieszki Osieckiej. Zbyszek ewidentnie nie realizował siebie samego, tylko współtworzył sztukę wraz z całym zespołem. To było cenne. Tak długo, jak robiliśmy wspólne rzeczy, czyli warsztaty, koncerty, nagrywaliśmy przecież razem płyty, zawsze obaj świetnie się dogadywaliśmy. Mam poczucie, że on miał do mnie trochę zaufania, ale niczego nie robił na ślepo. Jeżeli dręczyły go jakieś wątpliwości, to pytał, drążył, szukał alternatywnych rozwiązań, a czasem się ostro kłócił. Nasze rozmowy na temat muzyki pokazywały, że mamy wiele wspólnych przemyśleń. Nawet jeżeli on wolał inny wariant niż ja, to zawsze potrafiliśmy obaj dojść do połowy drogi, by tam się wspólnie spotkać. Współpraca ze Zbyszkiem to było dla mnie pasmo wielu przyjemności. Czasem przygotowywaliśmy jakieś koncerty złożone z moich piosenek. Bywało, że Zbyszek po rozczytaniu jakiegoś utworu podchodził do mnie i dość zaczepnie pytał: „A kiedy ty napisałeś ten utwór?” Mówił to z udawanym wyrzutem, tworząc taki teatrzyk, w którym jeden kompozytor opieprzał drugiego za to, że ten napisał dobry utwór. To były rzadkie „awantury”, ale bardzo trafione w tym sensie, że „dostawało mi się” za utwory, które sam uważałem za udane. Mnie się z nim dobrze współpracowało. Uważałem, że oprócz kilku lekko męczących cech, a takie znajdziemy przecież u każdego człowieka, miałem do czynienia z nietuzinkowym człowiekiem i nietuzinkowym muzykiem. Przede wszystkim nie mamy na scenie tak wielu pianistów z tego typu umiejętnościami, a już na pewno nie mamy akompaniatorów tak kreatywnie współpracujących z wokalistami. Teraz, po udarze, oczywiście Zbyszek nie może tego robić, czego bardzo żałuję i czego bardzo mi brakuje. Ale na szczęście on nadal pisze piękną muzykę, więc na tym powinien się skupić i póki starczy sił, pisać jak najwięcej.
Zbyszek bardzo angażuje się w proces komponowania.
Tak, bo to jest typ dość ekstremalny. Często nie uznaje kompromisów, a jak już coś robi, to zawsze na 100%. Tacy ludzie bywają dość uciążliwi, ponieważ nie można ich do niczego zmusić, niczego im nakazać. Jeżeli Zbyszek jest bardzo przekonany o swoich racjach, to walczy o nie spazmatycznie [uśmiech]. Nie można mu wtedy powiedzieć: „Zbyszek, zmień to, bo tak będzie lepiej”, ponieważ on od razu wrzeszczy: „Nie, nie, nie! Tak ma być!” To człowiek dość uparty, ale inteligentny i mimo początkowej gwałtownej reakcji, on to potem rozważa. Czasem nawet potrafi zadzwonić za kilka dni, by wrócić do tematu na spokojnie i zaakceptować inny punkt widzenia. We współpracy artystów zawsze jest problem, kto rządzi i jeśli wokalista, który ze Zbyszkiem współpracuje, rozumie jego intencje i jest w związku z tym w stanie zaakceptować styl jego pracy, to z tego mogą wyjść interesujące projekty artystyczne
Kaczmarski rozumiał intencje Zbyszka?
Z pewnością, skoro tak wiele razem robili. Jacek przecież też miał silną osobowość i był wrażliwy na punkcie swojego pisania. Pamiętam naszą współpracę przy realizacji jego musicalu „Kuglarze i wisielcy”, do którego napisałem muzykę. Jacka potwornie denerwowało, gdy mu coś zmieniałem w tekście, dopasowując go do muzyki. Obaj dość mocno tupaliśmy nogą, walcząc o swoje racje, ale było tak aż do czasu, kiedy Jacek przyszedł i z uśmiechem powiedział: „A tam, dowiedziałem się, że poprawiałeś i Osiecką, i Koftę, to i mnie możesz poprawiać!” W podobnej sytuacji, kiedy Zbyszek zmieniał mi jakiś akord czy frazę muzyczną, byłem bardziej wyrozumiały i pozwalałem na to, ponieważ nawet jeżeli zmieniał, to był blisko tego, co ja czułem, kiedy pisałem muzykę. Nasza współpraca odbywała się całkiem bezkonfliktowo.
Jakiego czasu sięgają początki pana znajomości ze Zbyszkiem?
W 1981 roku ich trio wygrało Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, więc musieliśmy się tam spotkać. Kiedy go poznałem bliżej, kilka rzeczy bardzo mnie zaskoczyło, na przykład to, że Zbyszek jest taki pedantyczny, tak ekscentrycznie nawet, a czasem bardzo zabawnie. On sam mówi o sobie, że ma duszę buchaltera. Niech pani sobie wyobrazi, że potrafił po trzech latach mi powiedzieć, że jestem mu winien 3 zł i 20 groszy za dwa ksera nut, które on zrobił w związku z jakimiś naszymi wspólnymi koncertami. I to nie wynikało z jego skąpstwa, tylko takiego buchalteryjnego poczucia sprawiedliwości. On uważa, że wszystko w relacjach z ludźmi powinno być wyczyszczone, zapisane, policzone i musi się w tych ramach mieścić. Dlatego też Zbyszek ma zwyczaj zapisywania wszystkiego, co dotyczy jego życia, a robi to właśnie z taką buchalteryjną dokładnością. To się czasem zabawnie przekłada na życie. Kiedyś w drodze do Olsztyna zatrzymaliśmy się na jakiejś stacji benzynowej, aby coś zjeść. Byłem wówczas na jakiejś diecie i musiałem zjeść dwa jajka na twardo – ni mniej, ni więcej. I wtedy zaczęła się przepychanka z obsługą baru. Oni powiedzieli, że nie mają w menu dwóch jajek na twardo, więc pytam, czy w ogóle mają jajka – oni, że tak. Prosiłem więc, aby ugotowali te jajka i podali. Na co oni, że to niemożliwe, ponieważ nie mają skalkulowanej ceny. Zapytałem wobec tego, co podają z jajkiem – oni, że żurek. Spytałem więc, ile jest w żurku jajek? Odpowiedzieli, że pół. To poprosiłem cztery żurki bez żurku i musieli podać mi te jajka, za które zapłaciłem równoważność czterech żurków. No i wtedy Zbyszek dostał furii, mimo że to nie były jego stracone pieniądze, tylko moje. Ale on nie mógł tego znieść, ponieważ takie załatwienie sprawy nie mieściło się w jego „filozofii życiowej”. Całą drogę na mnie krzyczał, jak ja mogłem tak postąpić i dla świętego spokoju dałem im te pieniądze, które im się całkowicie nie należały! Jakoś mu się to nie mieściło w jego poukładanej głowie. À propos, Zbyszek wszystko zapisuje: każdy wydatek, każde spotkanie, każde zdarzenie, a pisze takim drobnym, prawie że wykaligrafowanym charakterem pisma.
Czy taka, nazwijmy to, skrupulatność pomaga Zbyszkowi przy pisaniu muzyki?
Tak, przy komponowaniu to bardzo pomaga, ponieważ pisanie muzyki to jest zajęcie dla skrupulatnych. Są tacy kompozytorzy, których zapisów bez lupy nie da się rozczytać, piszą niewyraźnie i ja do takich należę [uśmiech]. A Zbyszek wręcz lubuje się w wypisywaniu tych swoich nutek; tam jest wszystko jasne, czytelne. Mam nawet niektóre jego rękopisy i widzę, że to jest naprawdę zawodowa fachowa robota kopisty, a przecież kompozytor nie musi tego robić. Widać Zbyszkowi sprawia to przyjemność. Zapis a styl utworu to są dwie różne rzeczy: można nabazgrać, ale stworzyć świetny utwór, można też pięknie wykaligrafować, a muzyka będzie słaba. U Zbyszka to się jednak ładnie łączy. Potrafi perfekcyjnie zapisać nuty, które jednocześnie składają się na bardzo interesującą muzykę. O muzyce trudno mówić, bo słowa tu nic nie znaczą. Ale jeśli jednak miałbym już spróbować określić styl muzyki Zbyszka, to zdecydowanie widać, że jest to romantyk. Raczej nie wyobrażam sobie, aby on napisał jakąś porządną muzykę rockową czy punkową, ponieważ utwór Zbyszka musi być nie za hałaśliwy, przejrzysty w sensie emocji, dobrze poukładany, ze znaczącymi zależnościami między melodyką a harmonią. Zbyszek jest właśnie takim powolnym, spokojnym człowiekiem – oczywiście, potrafi wybuchnąć i zrobić karczemną awanturę, ale jeśli jest w dobrym nastroju i dobrze mu się gra, to on się nie śpieszy. On nie jest dziki, raczej zwolni utwór niż przyśpieszy. Muzyka to jest przepastna dziedzina, więc każdy może w niej odnaleźć coś dla siebie. Zbyszek znalazł. Robi swoje i robi to dobrze.