Poeta, kompozytor, wokalista, do którego tekstów Zbigniewa Łapiński napisał kilka programów: "Pieśń z Pieśni", "Trzynasta trzydzieści", "O'Błędny Rycerz":
(fot. Bogdan Marcinkiewicz)
Nie tak dawno, bo w 2009 roku, w Teatrze Centralnym w Lublinie wystawiliśmy musical, pierwszy musical w historii Lublina ze śpiewem i tańcem, który wykonywała uzdolniona młodzież lubelska: studenci i uczniowie szkół średnich. Rzecz dotyczyła mojej wersji „Pieśni nad Pieśniami”, co zatytułowałem „Pieśń z Pieśni”, a Zbyszek stworzył do tego muzykę. Widziałem, jak ten musical był fantastycznie przyjmowany. Graliśmy przy pełnych salach, dopóki ta młodzież nie urosła, nie wyjechała. Przyjęcie spektaklu było fenomenalne, ludzie szli tłumnie, Zbyszek był przyjmowany owacjami na stojąco przez pełną salę ludzi. Widziałem również reakcje na Zbyszka recitale z Ewą Błaszczyk czy Dorotą Stalińską podczas „Nocy Poetów” w Chojnicach na początku tego wieku. Zbyszek nie pamięta, że ja tam byłem, więc mogłem zobaczyć, jak ludzie odbierali jego twórczość. Zbyszka kompozycje zawsze, także wtedy, gdy występował w trio, wyróżniały się z jednej strony elegancją i takim powabem, wywiedzionym z dawnych, jeszcze przedwojennych czasów, kiedy Roman Palester i jego koledzy z najwyższej półki komponowali piosenki. Oni pisali generalnie symfonie, a piosenką zajmowali się doraźnie, dla chleba. U Zbyszka ta elegancja, szarm i rzetelność warsztatowa zostały stamtąd wyniesione, a do tego doszedł jeszcze nieprawdopodobny związek muzyki z tekstem. Zbyszek jest jednym z niewielu kompozytorów polskich, którzy rozumieją teksty... To wymaga pewnych predyspozycji wewnętrznych i Zbyszek je ma. Bez trudu każdy wskaże, która kompozycja jest Zbyszka, jeśli tylko uważnie się w nią wsłucha. Ona będzie bardziej kunsztowna od kompozycji Gintrowskiego i Kaczmarskiego. Wyłapie się Łapę po kunszcie kompozytorskim. To, że on nie jest teraz noszony na rękach i w lektyce, to jest zbieg przypadków: albo poumierali mu wykonawcy, albo też ci, na których on postawił lub którzy zaprosili go do współpracy, z tej kariery mainstreamowej zrezygnowali. Nikt nie wie, że sale się wypełniają na koncertach takich twórców jak Zbyszek, ponieważ o tym nikt nie informuje. Jestem pewien, że gdyby ktoś chciał zarządzać tymi dobrami – mówię o Zbyszka twórczości – a są to dobra najwyższej próby, które powinny być złożone z czcią w Skarbnicy Narodowej, to wszyscy, cała Polska miałaby prześwietny pożytek. Tak to już jakoś jest, że niektórzy nic nie muszą robić, aby ich twórczość – prześwietna – była znana i błyszczała, a inni, w tym Zbyszek, muszą się bardzo nastarać, a i tak nie zawsze im się to udaje. Nie wiadomo, jaka jest tego przyczyna.
Przysłuchiwałem się jego muzyce, zastanawiając się, od której nuty w akordzie on zaczyna snuć melodię. Wiem, od jakiej nuty ten, a nie inny utwór większość kompozytorów by rozpoczęła, a on zaczyna od innej. I wtedy zaczyna się przygoda muzyczna, a tak robią tylko najwięksi. Zbyszek robi niespodzianki słuchaczowi, nawet takiemu jak ja, czyli komuś, kto się trochę na muzyce zna. Zbyszek od pierwszej nuty wciąga słuchaczy na swoją orbitę, a potem prowadzi. Jego linia melodyczna nie jest prosta, tylko meandrująca, a ja lubię meandry. Część muzyków współczesnych odrzuci meandry, ponieważ one się nie sprawdzają w dobie muzyki skandowanej i rapowanej. Obfita, bogata, pełna zakoli i zakamarków, nieuregulowana linia melodyczna dla mnie jest wielką atrakcją. I przygodowość tej linii melodycznej! A jednocześnie żelazna dyscyplina we frazowaniu, żadnych wykroczeń przeciwko rytmowi. I klasyczne piękno. Zbyszek prowadzi melodię równolegle z sensami, jakie się pojawiają w tekście. Akcenty muzyczne zgadzają się idealnie z tekstem, czyli powstaje nawarstwianie sensów: muzycznego i literackiego. Nie akcentuje przyimków i zaimków, lecz te słowa, które są nośnikiem sensu. On je bardzo trafnie wyłapuje, w związku z czym linia melodyczna od razu zawiera interpretację. Oczywiście można by zaśpiewać inaczej melodie Łapińskiego, ale to byłoby z krzywdą dla wykonującego artysty i z krzywdą dla Łapińskiego. Zbyszek jest szalenie tradycyjny, a jednocześnie wyobraźnia powoduje, że te esyfloresy melodyczne, które rysuje w powietrzu, w eterze, są za każdym razem ciekawe, fajne, przygodowe. Tego się słucha tak, jak się patrzy w kalejdoskop. On robi z nas dzieci, które podejmują grę z feerią barw, bo o to chodzi w sztuce, aby nie znudzić. Ażeby nie znudzić, trzeba co chwila wprowadzać jakąś niespodziankę i on to robi, on to w sobie ma. Ta umiejętność jest niezależna od wykształcenia muzycznego, ponieważ wynika z talentu, z którym po prostu trzeba się urodzić. Natomiast jest jeszcze jedna rzecz charakterystyczna dla Łapińskiego, a mianowicie jego sposób akompaniowania. To, co on zaprezentował z Kaczmarskim i Gintrowskim, to jest inny rodzaj akompaniamentu niż ten, który stosował w kabaretach literackich, bardziej tradycyjnych. Zbyszek umie szybko „biegać” dookoła dźwięków do-minujących u wokalisty i oplatać je swoją wikliną. On mości takie kosze dla tych nutek, które wyśpiewuje wokalista. Często nuty wokalisty są dość proste i przewidywalne, jak choćby u Jacka Kaczmarskiego, który stosował proste linie melodyczne. Oczywiście proste na pewnym poziomie, ponieważ Jacek Kaczmarski był wybitnym kompozytorem, więc na takim poziomie wybitności jego propozycje melodyczne są przewidywalne. Niektóre melodie wymyślał tak, aby mu nie przyćmiewały tekstu, więc były mu potrzebne melodie w miarę proste. Zresztą Włodzimierz Wysocki robił to samo. Jak mówią Amerykanie i starożytni Rzymianie – ipsa per se [uśmiech]. Łapiński, widząc, co się dzieje, oplata te melodie swoją wikliną i wtedy właśnie zaczyna się wyrób artystyczny, jakiś rodzaj wybitnego rękodzieła. To jest wielka sztuka akompaniamentu, by nie przeszkadzać wokaliście, ale podnieść go tak wysoko, jak tylko jest to możliwe. Łapiński zawsze doskonale zdawał sobie sprawę, jaka jest rola akompaniatora i tam, gdzie brakowało możliwości kolegom, on wchodził, tworząc znakomite tło, jednocześnie dając całą orkiestrę. Tworzył temperaturę występu, oprawę, tę siłę nośną. Umiał zbudować monumentalną strukturę akompaniamentu. Nie każdy to potrafi zrobić i udźwignąć, ponieważ wymaga to ogromnej siły duchowej, wewnętrznej, która się przekłada na muzykę. Jest wtedy w tym jakieś szaleństwo. Budowanie monumentów jest przynależne tylko niektórym, a w związku z tym, że założenia twórczości Kaczmarskiego i Gintrowskiego były monumentalne, to na fundamencie Łapińskiego oni mogli te monumenty budować. Jacek Kaczmarski sam nigdy by tego nie dokonał – stworzyłby postać pisarza śpiewającego i bardzo mądrego, który przemawia ekspresyjnie, ale nie sądzę, aby sam mógł zawładnąć taką rzeszą ludzi, na jaką wpływ mieli oni razem. Gdyby nie Łapiński, to by się nie udało. Mówię oczywiście o początkowym etapie twórczości Jacka, ponieważ potem, na bazie tego, co zrobili razem, mógł być przyjmowany właściwie jako sprawca monumentalnych zdarzeń w kraju. Sądzę, że sam z gitarą, która jest przecież delikatnym, subtelnym instrumentem, nie mógłby osiągnąć Wagnerowskiego tonu.
Zbyszek stosuje środki właściwe, po prostu. Dotyczy to również utworów instrumentalnych, ponieważ on nie potrzebuje słów, by namalować sugestywny obrazek, ale jest idealnym twórcą, kiedy trzeba oprawić monumentalną literaturę. Zbyszek sam szuka tekstów, które mają w sobie ziarno wielkości. To, być może, jest tylko małe ziarenko, ale takie, z którego da się wyprowadzić potężny eukaliptus, który będzie widoczny z daleka. Również szuka literatury, która ma w sobie rodzaj powagi. On dokłada do tekstu dodatkową wartość ciężaru właściwego, jakbyśmy poszukali terminologii chemicznej: dwuatomowy tekst będzie ze Zbyszka muzyką trójatomową, jak ozon [uśmiech]. Zbyszek zawsze stara się tekst wynieść swoją muzyką w górę. Widać to choćby na przykładzie tekstu Gałczyńskiego o Polsce, który sam w sobie nie jest tak efektowny, jak wybrzmiewa ze Zbyszka muzyką. Wydaje mi się, że rodzaj przesady w obrazowaniu Gałczyńskiego wynikał z założeń innych niż szczere pokajanie się poety. Bardziej odbieram to jako rodzaj zabawy-polemiki literackiej w gronie kolegów-poetów o to, który napisze utwór bardziej podobny do XIX-wiecznych wierszy patriotycznych. Przecież jeżeli napiszemy coś za bardzo pompatycznie, to tekst zaczyna znaczyć odwrotnie, niż znaczą słowa, dlatego też tak odbieram wiersz Gałczyńskiego. Ale Zbyszek przyjmuje wiersz wprost, u niego nie ma wątpliwości: to jest tekst podniosły, o Polsce. Ponieważ jestem wykonawcą tego utworu, to miałem okazję poanalizować sobie kompozycję, zobaczyć, którędy biegną jego myśli. Tutaj możemy również zauważyć takie podejście do zagadnienia, kiedy Łapiński idzie w monument, ocierając się o patos. Podejście ryzykowne w niektórych czasach. I powinno być ryzykowne w czasach konsumowania dóbr wolności i swobód obywatelskich, gdy formuły patriotyczne powinny istnieć w postaci przetrwalnikowej. One powinny być w muzeach, podręcznikach i na półkach bibliotek w taki sposób oznakowane, aby w każdej chwili można było po nie sięgnąć. Tu nic złego się nie działo z Łapińskim. Tylko że on postawiony na półce w bibliotece podręcznej nie najlepiej się czuje..., ale gdy wiatr historii zmienia kierunek, okazuje się, że nagle jest potrzebny ten spiżowy ton. A kto uderzy w spiżowy ton? Ten, kto umie. A Łapiński robi to doskonale, jeśli ktoś go o to poprosi lub jeśli będzie trzeba, ponieważ kiedy larum grają, Mały Rycerz zawsze będzie gotów i będzie świadczył.
Myślę, że Zbyszek Łapiński szuka potwierdzenia, że warto być człowiekiem, ściśle – warto być Polakiem. I że to nie jest źle być Polakiem. Że można mieć korzenie narodowościowe inne, a jednocześnie zaakceptować system wartości uniwersalnych i przynależnych kulturze danego kraju. Sądzę, że on jest uporczywie przywiązany do imponderabiliów I Rzeczypospolitej, do których to wartości odwoływała się II Rzeczpospolita. Zbyszek jest wychowany na wzorcu tego oficerskiego Żoliborza, kiedy to młodszy korpus oficerski strzelał sobie w łeb na wieść, że Sowieci wkroczyli. Starszy korpus oficerski, czyli legioniści, tak nie robił, ale to pokolenie, które dorastało tuż przed wojną, a potem walczyło w Powstaniu Warszawskim było szalenie patriotyczne. Łapiński jest pokłosiem takiego właśnie sposobu myślenia. Człowiek ma zdolność przekazywania w genach cech nabytych, więc rodzice i dziadkowie Zbyszka coś mu przekazali. Myślę, że to się bierze z genów, że Łapiński też się taki właśnie urodził. Już Edward Stachura powiedział, że cała wartościowa sztuka, w tym literatura, bierze się ze świadomości twórcy takiej oto, że życie ludzkie w tym ludzkim, ziemskim wymiarze jest skończone. Jeśli się pisze bez tej świadomości, to dzieło nigdy nie będzie głębokie, lecz powierzchowne. Można nie używać terminologii metafizycznej, mistycznej, ale klimat i rodzaj napięcia w tekście powinien być taki, jakby sugerował, że tym wierszem, tym dziełem obejmujemy całość życia ludzkiego, więc także istotę śmierci. Miłosz kiedyś powiedział, że wiersz powinien obejmować całość życia, od narodzin do śmierci; że powinien pachnieć nie tylko farbą drukarską, ale i spermą. To jest trudne do osiągnięcia, ale możliwe, gdy twórca w akcie tworzenia poświęca się temu procesowi z całych sił: pisze o wszystkim i naraz, i do końca. To się bierze z umiejętności dostrzegania tego, że śmierć powinna mieć swoją godność. Nie można świata i poszczególnych ludzi pozbawić godności umierania. Jeśli śmierć jest odarta z godności, zaczyna się szerzyć myśl o ludobójstwie, bo tanieje wówczas ludzkie życie, które przestaje się różnić od wszystkich innych aktów i gestów. Tylko śmierć, która ma swoją godność i swój monumentalizm, potrafi tworzyć zapotrzebowanie na Dobro. Tylko taka potrafi ludzi przerażać i zmusza do form kulturalnych na przykład, które odsuwają to, co śmierć przybliża. Wtedy się rodzą myśli humanistyczne, ludzie zaczynają samoczynnie przypominać sobie, który z proroków mówił o konieczności przebaczania i tak dalej. Zaczyna się samoczynnie nakręcać spirala w stronę Dobra. Jest to możliwe tylko w kontekście stałej świadomości, że śmierć jest rzeczywista i że istnieje. Dopiero uświadomienie realności śmierci coś powoduje.
Artysta przede wszystkim posiada chęć służenia, niesienia dobra, a dopiero w drugiej kolejności przechodzenia do historii. Ale położenie w tej samej linii służebności i przechodzenia do historii da się pogodzić. Można przejść do historii poprzez liczne zasługi. Najpierw jest chęć czynienia dobra, poprawiania świata i zapobieżenia złu, a dopiero potem czysto egoistyczne dążenie do odciśnięcia swoich linii papilarnych w przestrzeni publicznej. Artysta jest w tym sensie misjonarzem, ponieważ ma do wykonania pewną misję: wpływa na świat poprzez sztukę. Zbyszek jest misjonarzem, czy tego chce, czy nie, ponieważ on nie bierze się za coś, co nie niesie ze sobą krzewienia wartości. Nie spotkałem wśród moich kolegów nikogo takiego, kto by był społecznie aż tak zaangażowany jak Zbyszek. Pamiętam takie wydarzenie na FAMIE. Zazwyczaj Zbyszek był bardzo dowcipny i z dystansem do siebie komentował to, co nas otaczało. Ale nagle przychodzi Zbyszek inny, niezdystansowany. „Co się stało?” – pytamy. A Zbyszek autentycznie oburzony przeżywa, że w Świnoujściu to są jakieś dziwne władze i w ogóle organizacja życia tutaj jest bez sensu. Zbyszek uważał, że skoro przyjechał do Świnoujścia jako gość, to powinien mieć tutaj warunki, aby odpocząć. A o 5.00 rano śmieciarki, zabierające śmieci, zaczęły pracować i go obudziły. Z samego rana Zbyszek wybrał się do prezydenta miasta, żeby mu zwrócić uwagę na organizację pracy służb porządkowych i nie został przyjęty! Widzisz, z czym my mamy tu do czynienia: z postawą obywatelską, która nie przepuszcza fuszerki. Gdyby wszyscy obywatele naszego kraju, a jeśli nie wszyscy, to chociaż część, także 20%, zwracali uwagę na to, że nie wolno pewnych rzeczy robić, to nasze życie byłoby lepsze, łatwiejsze, mądrzejsze. A tak? Jeśli zwraca uwagę tylko Łapiński, to po pierwsze skazany jest z góry na niepowodzenie, a po drugie może mieć poczucie absurdalności tego świata. My nie reagujemy zazwyczaj, a Łapiński reaguje – z wiarą w sens tych zmian lub nawet bez wiary, ale dlatego, że ma taki wewnętrzny imperatyw kategoryczny, że należy to robić. Myślę, że Zbyszek czuje się dość odosobniony. Zbyszka twórczość jest piękna, mądra i głęboka. On poprzez swoją sztukę jest posłańcem Miłości, Dobra i Piękna. Muzyka, którą tworzy, powstaje w wyniku Zbyszka wyjątkowej perspektywy na świat, także naturalnej zdolności analizy psychologicznej współpracowników i podwładnych. Człowiek nie jest w stanie widzieć wszystkiego obiektywnie; jedynie możemy patrzeć bardziej lub mniej obiektywnie. A to jest tylko kwestia proporcji. Kofta mówił, że tylko śnieg jest obiektywny, bo pada na wszystkie obiekty tak samo... Człowiek działa wybiórczo. I Zbyszek również działa wybiórczo, uwzględniając swój punkt widzenia oraz trwały fundament wartości, które go ukształtowały. Zbyszek w swojej sztuce odwołuje się do najstarszej tradycji rycerskiej, którą sobie przypisała szlachta pod ogólnym symbolem Sarmacji. Ten rodzaj umiłowania ojczyzny i stawiania na honor żołnierza w Zbyszku jest. On uważa w związku z tym, że to, co było i jakoś tam się sprawdziło, jest lepsze od tego, co może nadejść, więc on się odwraca od przyszłości, pielęgnując ogródek przeszłości. Znam wielu takich ludzi, jak choćby artystów z pokolenia ’68, którzy zrewolucjonizowali swego czasu literaturę, a teraz, na starość [uśmiech], bardzo szybko klasycznieją. Oni, podobnie jak Zbyszek, idą do przodu, ale tyłem, jakby uważali, że idąc tyłem do przodu, wyhamowują bieg czasu, mają możliwość kłaniania się duchom i prochom przodków, myśląc, że tak należy i że tak trzeba. Moim zdaniem – czasem z nadmiernym szacunkiem, ponieważ mieliśmy również wielu przodków głupich, o których lepiej myśleć jak o tyłkach i iść sobie przodem do przodu. Natomiast prawda jest taka, że tradycja, czy to bardziej uświadomiona, czy mniej, nas ukształtowała, więc można ją bardziej pielęgnować albo mniej. Albo założyć, tak jak młode pokolenie, które teraz wchodzi w życie, że jeśli będzie taka potrzeba, to poświęci się ono dla ojczyzny, ale skoro zagrożenia nie ma tu i teraz, należy zmierzać w stronę wartości potrzebnych w czasach pokoju i względnego dobrobytu. Zbyszka myślenie jest bardzo interesujące, a kontakt z nim zmusza do refleksji. Nasza znajomość bardzo długo nie była prywatna. Mogłem go poznać o wiele wcześniej, ale zlekceważyłem możliwość rozwoju poprzez uczestniczenie w warsztatach, które organizował SZSP [Socjalistyczny Związek Studentów Polskich], a Łapiński współprowadził. Pierwszy raz Zbyszka zobaczyłem na scenie, gdy w klubie Riviera-Remont ich trio grało próbę generalną „Raju”. To było we wrześniu 1980 roku. Pamiętam, wszedłem na salę, gdzie odbywał się koncert i nagle dostałem kopa! Zbyszek muzyką, sposobem grania na fortepianie mnie po prostu powalił, a najśmieszniejsze było to, że słyszałem ten genialny fortepian, ale nie widziałem gościa, który gra. Ci dwaj, czyli Jacek i Przemek, w koszulach z podwiniętymi rękawami, jeden w zwykłej, drugi w eleganckiej, siedzieli na scenie i przykuwali uwagę, a pianisty nie było widać. Potem wyszedł bardziej na przód sceny Zbyszek w jakiejś koszulce, w bistorowych spodniach-dzwonach, jak z jakiegoś kabaretu – to był niesamowity widok, i zniknął. Przemek też ukłonił się po koncercie i zniknął, tylko Jacek zatrzymał się przy publiczności, zagadał. W głowie miałem ten fortepian, który wybrzmiał mi jakimś nieprawdopodobnym zjawiskiem. To było jak uderzenie końskiego kopyta centralnie w czoło. Dopiero wiele lat później miałem możliwość z nim współpracować. Gdy Litwa wydobywała się na wolność, przygotowywany był koncert charytatywny na rzecz Litwinów, to było na początku lat 90. XX wieku, znów w sali Riviera-Remont. Organizatorzy wpadli wówczas na pomysł, że zaproszą Legendę, czyli Zbigniewa Łapińskiego, który miał zająć się oprawą muzyczną całości. On wówczas przygotował akompaniament do mojej „Pieśni Dzwonu Wolności”. I nagle widzę, że na próbę wpada jakiś gość, w żółtej kurtce „bosmance”, taki wesolutki jakiś, nawet się nie przywitaliśmy, usiadł do fortepianu, zagrał mi, zresztą grał wówczas z co drugim wykonawcą. Właściwie trudno mówić, że myśmy się tu jakoś poznali, po prostu wykonaliśmy razem tę moją piosenkę. Ale to po tym koncercie moją uwagę zwróciła, wspomniana już wcześniej, wyjątkowo obywatelska postawa Zbyszka: zrobił awanturę, bo przepadły te pieniądze, które charytatywnie były zbierane; i tylko on zapytał o to. Ten rodzaj obywatelskiej dociekliwości, którą Zbyszek w sobie ma, w tym przypadku okazał się bezcenny. On powiedział głośno o tym, na co inni nie zwrócili uwagi, a przecież brak pieniędzy z koncertu charytatywnego dowodził zwykłego świństwa, które zrobiono, i przeciwko któremu Zbyszek wówczas miał odwagę się otwarcie zbuntować. Potem, za parę lat zostałem zaproszony do Świnoujścia jako instruktor FAMY. Impreza z tradycją, wymyślona przez komunistów, która posłużyła jako inkubator dla ludzi, którzy potem tę komunę zabili. Tam poznaliśmy się ze Zbyszkiem bliżej. Widywaliśmy się często, a spotkania przy śniadaniu i jego wyjątkowe, sarkastyczne poczucie humoru, które po prostu uwielbiam, było rewelacyjne. Zbyszek robił to niezwykle umiejętnie, bawiąc całe towarzystwo. Przy naszym stoliku siadał Jan Wołek, Jan Poprawa, Janusz Grzywacz, przesympatyczni ludzie. Kompozytorzy, tacy jak Zbyszek, mieli swoje grupy studentów, z którymi prowadzili warsztaty. Na którejś kolejnej FAMIE, nie pamiętam dokładnie, ale na początku XXI wieku, okazało się, że wszyscy wokaliści przez duże „W” poszli śpiewać na warsztaty do Włodka Pawlika, późniejszego zdobywcy nagrody Grammy i dla nas – pozostałych instruktorów – po prostu zabrakło pracy. Myśmy w związku z tym nie za bardzo mieli co robić, a przecież trzeba było kogoś przygotować do koncertu konkursowego. Uradziliśmy wtedy wspólnie, że wyciągnę przedstawienie teatralne, które robiliśmy w Lublinie. To był poemat Michała Bronisława Jagiełły, który opowiadał o losach ludzi z okolic Wilna w okresie tuż przed, w czasie i tuż po II wojnie światowej. Całość zatytułowaliśmy „Album Rodzinny”. Zbyszek był tym oczarowany i powiedział: „Jasiu, zróbmy to”. Zebraliśmy wszystkich, kto pozostał, czyli jakieś „ciury obozowe”, wszystkich waletów, kucharki... Niektórzy w ogóle nie potrafili śpiewać ani grać na niczym. Zmontowaliśmy dla nich małą orkiestrę: Zbyszek zatrudnił Darka – swojego syna – a on ściągnął kolegów-instrumentalistów. Zbyszek nakazał Darkowi napisać akompaniament, a sam zajął się szkoleniem wokalistów. I to jest rzecz, która się nadaje do podziwiania, dlatego że po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, ile można osiągnąć, pracując z aktorem rzetelnie, wiedząc, co się chce osiągnąć. To jest prawdziwa sztuka. Ja odpuszczałem tym ludziom, widząc ich niemoc wokalną, widząc, jak bardzo oni się męczą poziomem, który, według mnie, był dla nich nie do osiągnięcia. A Zbyszek udowodnił, że można. Nie odpuszczał im przez dwa tygodnie i dało to efekt. A skąd wiedział, że tych ludzi na coś stać? Naprawdę nie wiem. Był wobec nich bardzo wymagający. Pracował z nimi jak w szkole aktorskiej: krzyczał, tłamsił, dusił, mełł i klepał z nich inne „kotlety”. Łamał ich przyzwyczajenia, aby poprzez wykonanie utworu podkreślić potencjał tekstu. Efekt końcowy Zbyszka pracy był zdumiewający. Wyobraź sobie, że ten nasz zespół rywalizował z warsztatem jazzowym Włodka Pawlika, który jest przecież doskonałym muzykiem i nauczycielem, a poza tym, jak już wspomniałem, do niego poszli najlepsi. Wiedzieliśmy, że jego zespół zdobędzie nagrody i liczyliśmy się z tym, że trudno będzie mówić o sukcesie w przypadku naszego zespołu. Tu pojawia się pytanie: co jest miarą sukcesu? Skutek naszej ze Zbyszkiem pracy był taki, że wystawiliśmy „Album Rodzinny”, a wszystkim szczęki opadły na podłogę. Ci nasi wykonawcy tak się postarali, Zbyszek ich tak wyćwiczył, że do dzisiaj wspomnienie tego spektaklu wzbudza emocje uczestników. Potem trzeba było wybrać najlepsze wydarzenia z FAMY i umieścić w koncercie galowym, który filmowała telewizja, dając 50 minut czasu antenowego na to wszystko. Zebrało się jury FAMY i zadecydowało, że aż pięć songów w koncercie finałowym będzie wybranych z naszego spektaklu. To był niesamowity sukces, ponieważ stanowiło to połowę koncertu. Nasi wokaliści byli zszokowani. Nagle zobaczyli siebie w pierwszym programie telewizji, stali się sławni. Ludzie do nich podchodzili i gratulowali występu. To było niesamowite. Na tym przykładzie widać, jak ważna jest rola instruktora, nauczyciela, który potrafi pokierować rozwojem ucznia, umie sobie wyobrazić, czego chce, a potem potraktować drugiego człowieka jak medium i osiągnąć oczekiwany skutek artystyczny. Zbyszek to potrafi doskonale. Zbyszek zawsze wie, do czego dąży i robi to konsekwentnie, dlatego niektórym wokalistom może nie odpowiadać dyscyplina pracy, jaką Zbyszek potrafi narzucić. Ale niezależnie od tego każdy go szanuje i docenia umiejętności, a to jest wielki sukces, by zasłużyć sobie na taką opinię wśród artystów, którzy przecież ze swej natury bywają egocentryczni, więc niechętnie uznają wyższość kogoś innego. Zbyszka klasy artystycznej nie uznać nie można. To wielki polski kompozytor, którego wielkość się już okazała, ale która się jeszcze okaże, tylko trzeba temu pomóc i spróbować to uzmysłowić Polsce. Jest to człowiek, który jako artysta zdecydowanie odcisnął swoje linie papilarne w przestrzeni publicznej, robiąc to na różnych polach, na wielu płaszczyznach, ale wszystkich związanych z muzyką. Artysta zapatrzony w wielkość I Rzeczypospolitej, więc hodujący w sobie tamten Kwiat Paproci, ale nie przyjmujący do wiadomości, że to był kwiat, który kwitł tylko jedną noc. Jest w tym jakiś szlachetny rys, coś poruszającego i wzniosłego w jego uporze rycerskim, z którego on czerpie i siłę, i inspirację. To jest postawa Małego Rycerza, wiecznie zaganianego i wiecznie odtrącanego w konkurach o rękę Pani Sławy, ale mimo to robiącego swoje. To jest osoba godna największego szacunku, ponieważ w nim skromność splata się z wielkością dzieła. Zbyszka życie artystyczne długo trwa, więc można na nie spojrzeć z perspektywy lat i zauważyć pewną ciągłość i wierność raz obranej drodze. Zbyszek ufa sobie jako podróżnikowi w sztuce. Jest to wiara mocna i niezachwiana, która może komuś przeszkadzać, ale myślę, że to jest wspaniałe, że takie osoby jak Zbyszek Łapiński i jego twórczość są inspirujące, więc nieśmiertelne. Wiele należałoby wykonać, by jego dzieła spopularyzować. On sam tego nie zrobi, bo jest za skromny. O jego klasie świadczy choćby to, jak popularni, bardzo znani i wybitni kompozytorzy, a także wokaliści przychodzą na kolejne koncerty z okazji urodzin Zbyszka, by oddać mu hołd.
(źródło: K. Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.)