Poeta, dziennikarz radiowy, satyryk:
Byłem zaskoczony, kiedy w archiwach Polskiego Radia odnalazłem Zbyszka piosenki kabaretowe. Nie łączyłem go wcześniej z takim repertuarem, a przecież stanowi on ważną część jego twórczości. Trafiłem na płytę z piosenkami późniejszymi, bo z lat 1995–1996, pisanymi do programów radiowych i telewizyjnych Marcina Wolskiego: jakaś „Optyka niewolnika”, „Piosenka teściowej”, „Piosenka o przywiązaniu”, „Marzenia kuchty”, „Wideoklip”... Byłem zaskoczony, bo nagle mogłem Zbyszka zobaczyć także od tej strony, która mnie jest szczególnie bliska. Oprócz tej działalności kabaretowej była choćby współpraca z Krzyśkiem Daukszewiczem, w którego programie telewizyjnym „U Pana Krzysia” Zbyszek udzielał się muzycznie, kompozytorsko, aranżersko. Potem, na początku XXI wieku widzieliśmy współpracę z Kubą Sienkiewiczem. Pamiętam, dostałem wtedy od Kuby płytę, którą oni nagrali dla Amnesty International – była rewelacyjna, ponieważ taka „sucha”, bez żadnego specjalnego szlifu technicznego – to było nieubarwione, proste granie. Wyglądało tak, jakby panowie wpadli na godzinkę do studia, razem zagrali, nagrali ten materiał i jeszcze sprawiło im to wiele przyjemności. Tę ich prawdziwą i naturalną radość ze wspólnego grania słychać, dlatego tak mi się spodobało; do dzisiaj wracam do tej płyty. Natomiast współpraca z Kaczmarskim i Gintrowskim chyba stanowiła najważniejszą część Zbyszka działalności scenicznej. W ich trio pianino było najmocniejszym instrumentem. W Zbyszka graniu i muzyce jest jego osobowość; tam się czuje jakiś nerw, a Zbyszek przecież to jest temperamentny facecik. Wynika to z tego, że Zbyszka emocje rozpierają, więc umieszcza je w swojej muzyce. Nie nazwałbym tego nerwowością, ale właśnie bogactwem emocji wewnętrznych, które gdzieś muszą znaleźć ujście. W stylu grania Zbyszka jest gęsto od dźwięków. Gęste granie jest bardzo trudne, ponieważ wówczas o wiele łatwiej przesadzić, łatwo zatłuc taką piosenkę dźwiękiem. Widzisz, jak się pianista wycofa, to wokalista może sobie dowolnie wypełnić piosenkę śpiewaniem. Kunszt Zbyszka uwidacznia się w tym, że potrafi on doskonale dobrać proporcje. Gra gęsto, ale nigdy za gęsto. Zawsze grał dosyć mocno, dynamicznie, całym sobą, a jednocześnie wkładał w to tyle dźwięków, ile powinno być.
Twórczość Zbyszka może mieć teraz swój czas, ponieważ ludziom już pewne rzeczy się przejadły. Zobaczyli, jak można tańczyć na lodzie, na sianie, na rurze; zobaczyli wielkie halowe koncerty, kabaretony i tak dalej. Oczywiście, dalej takie imprezy będą powstawały, ale moim zdaniem nadchodzi czas małych, kameralnych telewizji internetowych, które muszą sobie zadać pytanie, czy mają zrobić trzydziesty z rzędu kabareton i dla kogo mają to zrobić lub duży koncert w teatrze, czy też spróbować jakiejś kameralnej formy, wrócić do lirycznej piosenki. Dzisiaj rzeczywiście obserwujemy zjawisko, że w medialnym przekazie coś takiego, jak piosenka liryczna nie istnieje, w związku z tym można odnieść nieprawdziwe wrażenie, że teraz nikt takich piosenek nie pisze. W czasie PRL-u tworzenie piosenki poetyckiej czy twórczości kabaretowej było o tyle prostsze, że istniał jasno określony wróg. Nie przypominam sobie w czasie komuny jakiegokolwiek kabaretu prorządowego. Teraz w wolnej Polsce, paradoksalnie, tych wrogów jest trochę więcej, ale odniesienia kabaretów nie są już nigdy tak mocno skojarzone z komentowaniem polityki, jak w czasach PRL-u. Istniał jakiś kod porozumienia między twórcą a odbiorcą, co widać choćby po piosenkach Jacka Kaczmarskiego. Mimo tego że znajduje się w nich wiele trudnych dzisiaj do zrozumienia aluzji lub odniesień choćby do literatury. Teraz niestety, po latach, bardzo trudno jest znaleźć wśród współczesnych tekstów utwory tak dopracowane, bo dzisiaj pisze się dużo łatwiej i szybciej. Mnie ta łatwość nowego kabaretu jakoś nie porwała; zobaczyłem, że trzeba jednak się nad czymś napracować, aby coś z tego zostało. Młodzi ludzie mają dzisiaj rzeczywiście gorzej, ponieważ jeżeli wykażą się talentem, jakimś „błyskiem”, to ich się od razu bierze do telewizji, gdzie są eksploatowani i mniej więcej po pół roku takiej pracy mają dość. Pozostają jedynie nieliczni geniusze, którzy taki sposób eksploatacji w pracy są w stanie udźwignąć. Dawniej funkcjonowało to w trochę innym obiegu, ponieważ najpierw kabaret studencki musiał pojeździć parę lat po Polsce, po klubach studenckich, pozachwycać publiczność sobą, aby ktoś łaskawie stwierdził, że może pokaże to w telewizji. Teraz mechanizm jest odwrotny: najpierw pokazujemy taką osobę w telewizji, zanim ona się rozwinie, dojrzeje i zanim zrozumie mechanizm sceny kabaretowej. Często te kariery zaczynają się od telewizji, a dopiero potem młodzi artyści jeżdżą po klubach i ćwiczą warsztat. Nie byłem już dawno na FAMIE czy na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, więc nie wiem, jak to dzisiaj funkcjonuje. Natomiast dawniej chyba z uwagi na to, że tam się kręcili tacy ludzie jak Zbyszek, Jurek Satanowski czy Andrzej Poniedzielski, czyli zawodowcy, bardzo wymagający profesjonaliści, jednocześnie oddani młodzieży, każdy, kto zaczynał pracę na estradzie, miał szansę na doszlifowanie umiejętności. Wyobraź sobie, że dawniej funkcjonowała i to z powodzeniem instytucja reżysera takiego programu, który był upubliczniany na festiwalach, na FAMIE czy w telewizji. Reżyser programu to był taki facet, który siadał, wymyślał, co w planowanym programie mogłoby się znaleźć, układał, kto ma co zaśpiewać i w jakiej kolejności. Obecnie w telewizji takiej instytucji praktycznie już nie ma, ponieważ jest „zestaw” dyżurnych artystów, do których w razie potrzeby się dzwoni i mówi: „Słuchajcie, przyjedźcie i zróbcie to, to i to”. Nie ma dyskusji na temat tego, że ten numer może jest nieudany, więc należy go zmienić i zrobić coś innego. Telewizja działa dzisiaj jak fabryka, gdzie z taśmy musi zejść ileś sztuk, niezależnie od ich jakości. Włodzimierz Korcz dobrze to ujął w zeszłym roku na jubileuszu Opola. Kiedy Marysia Szabłowska zapytała go, czym różnią się tamte piosenki od piosenek współczesnych, odpowiedział, że dawniej piosenki komponowano, a teraz się je „produkuje”. Coś w tym jest. Dzisiaj o tym, jaka będzie piosenka i co wokalista ma zaśpiewać, nie decyduje autor tekstu, który napisze tekst, czy kompozytor, który napisze muzykę, lecz gość, który w studiu siedzi i wylicza jakieś tam bity, jak to ma „najlepiej” działać, aby to się dobrze w radiu czy telewizji pojawiało. Ale, tak jak mówiłem wcześniej, moim zdaniem ta epoka się kończy. Ludzie zaczynają szukać zupełnie czego innego: wybiorą kogoś, kto przekazuje na scenie prawdziwe, a nie sztuczne emocje. Wspomniałem tutaj o komputerach i o bitach, które dzisiaj decydują o klimacie piosenki i o jej niby popularności. Nie oznacza to, że jestem przeciwnikiem wszelkiej nowoczesności. Chodzi po prostu o to, aby wszelkie nowinki były funkcjonalne i podporządkowały się piosence, a nie piosenka ma być dostosowana do jakichś sztucznych oczekiwań. Przecież Zbyszek też się tymi nowoczesnymi możliwościami w muzyce interesował i interesuje. To nie jest facet, który gra tylko na oryginalnym fortepianie, na którym grał Chopin, będzie grał tylko tak i nie zagra na niczym innym. Wykorzystuje świadomie możliwości techniczne, ale to jest myślący kompozytor, nienastawiony na tani efekt, promujący prostotę wyrazu, która zawsze przecież była gwarancją najbardziej wysublimowanego piękna.
(źródło: K. Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.)