Wspomnienia o Zbigniewie Łapińskim z książki K. Walentynowicz "Zbigniew Łapiński. Historie również niepoważne, czyli groch z kapustą" 2015r.:
Andrzej Poniedzielski: Zbyszka poznałem pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy to nieśmiało wstępowałem w obszar kultury studenckiej. On już tam był. W warszawskiej enklawie tej kultury. Ta znajomość trwa do dziś. I jest bardzo miłą i ważną dla mnie znajomością. Nie realizowaliśmy ze Zbyszkiem jakichś spektakularnych projektów. Ale też wyróżnikiem kultury studenckiej była jej niespektakularność. Współdziałaliśmy w realizacji różnych koncertów. Mamy też na koncie wspólną piosenkę. „Pilnujmy marzeń”. I trochę wtedy tak właśnie było. Każdy zajmował się swoimi marzeniami (sprawami). A raz na jakiś czas spotykaliśmy się. Z radością, że jest nas więcej. Że gdzieś obok jest ktoś, kto czuje i myśli podobnie. A przecież czasy nie były po temu. By czuć, czy myśleć. Jacek i Przemek byli swoistymi objawieniami tamtych czasów. Do mglistego i impresjonistycznego świata ówczesnej poezji śpiewanej wnieśli coś, co nazwałbym pieśnią zdecydowaną. Buntem jawnym. Nie owijanym w bawełnę półznaczeń, ćwierćmetafor. Nie znam muzyka-pianisty, który mógłby wtedy, w sensie muzycznym i osobowościowym dogonić, udźwignąć tych dwóch tytanów słowa i interpretacji. Ale też i dodać koloru, półcienia – wytchnienia. Nie znam takiego muzyka. Poza Zbyszkiem. Zbyszka odbieram jako – Zbyszka. Nie umiem ani chyba nie chcę rozpatrywać go w kategoriach – człowiek, muzyk, kompozytor. Dla mnie jest osobą, jedną z tych osób, za które, za fakt, iż udało mi się je spotkać w życiu – jestem wdzięczny Niebieskiemu Ministerstwu Spotykalności. Podobieństwa na poziomie poczucia humoru są jednymi z ważniejszych więzi między ludźmi. A tak właśnie jest między nami.