(wspomnienia o Zbigniewie Łapińskim z książki K. Walentynowicz „Biografia artystyczna Zbigniewa Łapińskiego” 2018r.)
Jacek miał rację, gdy mówił, że człowiek jest diabli, czyścowy i boski. Ludzie mogą sobie wybierać, jacy chcą być. Tego świadomość miał też Zbyszek. I wybierał. Nie zgadzał się z wieloma sprawami, co doskonale rozumiem. Wściekał się, bo chciał zmienić świat na lepsze, a ten świat jest, jaki jest. Zbyszek „przywalał” wszystkim dookoła (i dobrze), bo rozczarowywała go codzienność. Chciał, żeby było inaczej, oczekiwał czegoś innego. Ta jego „złośliwość” w stosunku do rzeczy i ludzi nie wynikała z tego, że on taki był, ale z tego, że jemu było tak bardzo żal, że wokół nie jest tak, jak powinno być. Zbyszek idealizował ludzi, a później czuł się rozczarowany, bo w świecie rzeczywistym nie mógł tych ideałów odnaleźć. Pewni ludzie, a do nich właśnie należał Zbyszek, nie potrafią „nie widzieć”, skoro widzą. Co on mógł zrobić? Mógł jedynie – albo aż – komponować. Muzyką powinni się zajmować ludzie naprawdę wrażliwi. Po udarze nie mógł sam wykonywać swojej muzyki, dlatego tak bardzo się bał, że jeśli ktoś jej dotknie, to ją zepsuje. Kunszt Zbyszka opiera się na „smaczkach”, które są podane w tych a nie innych miejscach jego utworów; w takim a nie innym, rozłożeniu akcentów. Bywa jednak, że ludzie nie przywiązują wagi do tych smaczków, niuansów, akcentów, które on tak misternie wkładał w swoje kompozycje. Mój syn, który usłyszał dwa instrumentalne utwory Zbyszka, był zachwycony. A jest młodym człowiekiem.